Na wstępie ostrzegam: to nie będzie artykuł o sukcesie, kierowaniu, biznesie i innych Bardzo Ważnych Sprawach.
Wszystko zaczęło się od pytania mojego syna. – Czy dzisiaj jest 21 października? – Tak – odpowiedziałam zaciekawiona, o co może chodzić. – Czy wiesz, że dziś jest rocznica «Powrotu do przyszłości»?! – ??? – Mamo, to przecież taki film!
No tak, film oglądałam, ale… Ja wolę przeszłość, słoneczną przeszłość! Zwłaszcza w ponury, wietrzny i deszczowy październikowy dzień. Sięgam wtedy po to, co kojarzy mi się jednoznacznie ze światłem i ciepłem – po wspomnienia
z wakacyjnych wyjazdów do Włoch, po chwile uwiecznione na fotografiach.
Wszystkich, których dręczą depresyjne nastroje związane z szaleństwem pogodowym i nadciągającym chłodem, zapraszam więc w podróż do niebanalnych i nieoczywistych miejsc, która pozwoli oderwać się od codziennego zabiegania i przypomnieć sobie słoneczne dni.
Zacznijmy od miejsca, gdzie zawsze świeci słońce (a przynajmniej zawsze, kiedy tam jestem). Widoki z murów okalających Pienzę są dla mnie esencją Toskanii i włoskich wakacji.
Akwileja, czyli włoska Aquilea. Miejsce, w którym każdy kamień opowiada swoją historię, dla mnie jest nostalgiczną mieszanką antyku i wczesnego średniowiecza. Przepiękne mozaiki wczesnochrześcijańskie i pozostałości starożytnych budowli. Moje pierwsze skojarzenie jest jednak bardziej przyziemne. To znajdująca się naprzeciwko romańskiej bazyliki (wpisanej na listę światowego dziedzictwa UNESCO) kawiarnia Mosaica, w której można skosztować obłędnej granity con lapmone, czyli granity z sokiem przepysznie malinowym. No i jeszcze są lody o niezapomnianych, naturalnych smakach brzoskwiń, truskawek, cytryn, kawy. A tak na marginesie: w Akwilei znaleźliśmy polski akcent, gdyż prace konserwatorskie prowadził tu Karol Lanckoroński, za co w 1906 roku otrzymał honorowe obywatelstwo tego miasta.
W Montefalco byliśmy mnóstwo razy. Ten pierwszy był zupełnie przypadkowy. Spędzaliśmy wakacje w Umbrii, mąż miał wówczas fazę winiarską i zabrał na wakacje przewodnik po włoskich winnicach. Któregoś wieczoru, kiedy planowaliśmy wycieczkę na kolejny dzień, znalazł opis wina ze szczepu Sagrantino, ponoć najlepszego w Montefalco właśnie. Pojechaliśmy i… od pierwszego wejrzenia zakochaliśmy się w tym niewielkim miasteczku, wtedy jeszcze dosyć zaniedbanym. Malownicze średniowieczne uliczki ujęte w karb murów obronnych, mnóstwo kościółków, z których
w prawie każdym pochowany jest jakiś lokalny święty, symbole sokoła (Montefalco oznacza górę sokoła) i winogron (Sagrantino zobowiązuje!). Kilka razy nocowaliśmy tu w przerobionym ze średniowiecznego kościoła hotelu Degli Affreschi, który ma zachowane średniowieczne freski i przemiłych właścicieli.
Asyż to nasz stały punkt pobytu we Włoszech. Przepiękne miasto widoczne z daleka, z cudownymi zabytkami. Ale coś za coś – przyciąga też tłumy turystów. Dlatego polecam spacer około godz. 18, kiedy kościoły są jeszcze otwarte, ale jest już znacznie mniej wycieczek. Można wtedy spokojnie pozwiedzać. Można oddać się chwilom wzruszeń, wspominając drogę Franciszka i Klary do świętości. Warto też wybrać się kilka kilometrów dalej do Eremo delle Carceri, by jak Święty, który rozmawiał z ptakami, w ciszy kontemplować piękno przyrody…
Ostrzegam, będzie ekstremalnie. Temperatura powietrza jest bliska 40 stopni ciepła. Nawet cykady nie mają sił hałasować. A tu niespodzianka! Lekki powiew orzeźwiającego chłodu, cień wysokich drzew, soczyście zielona trawa.
I lodowata woda, w której nie da się długo moczyć nóg. Otaczają nas piękne kolory, odnajdujemy chyba wszystkie odcienie niebieskiego i zielonego. Woda jest superprzezroczysta, a jeśli dobrze się wpatrzymy, znajdziemy miejsca,
w których wydobywa się z głębi ziemi. Jesteśmy w Fonti del Clitunno, znajdującym się przy via Flaminia miejscu wypoczynku znanym od czasów antycznych.
Teraz będzie o mistycznym przeżyciu. Wchodzę do romańskiego kościoła w benedyktyńskim opactwie Sant’Antimo. Kościół zbudowany jest z białego kamienia (częściowo z alabastru). W środku pusto. Siadam na ławie. Po chwili, jak na umówiony sygnał, ciszę przerywają chorały gregoriańskie. To nie żadna płyta CD, tylko modlący się za ścianą mnisi! Spoglądam na średniowieczne postaci i stwory wyrzeźbione w kapitelach kolumn, wyłaniające się z półmroku. Podziwiam prostotę i piękno budowli, słuchając modlitwy płynącej zza ściany. Chciałabym tu zostać na dłużej. Czas się zatrzymał. Jestem w miejscu, w którym był Karol Wielki, który ponoć modlił się tu o uwolnienie swojej armii od nękających ją chorób. Tu naprawdę czuć historię.
Pewną wiosną w książce Petera Moora „Z widokiem na Italię” przeczytałam o muzeum firmy Piaggio w miejscowości Pontedera. Od razu postanowiłam, że koniecznie musimy do niego zajrzeć. I udało się to zrobić jeszcze tego samego roku. Większość osób nie skojarzy z firmą Piaggio lokomotywy czy samolotu, które stoją przed wejściem do muzeum. No cóż. My też przechodzimy obok nich obojętnie, bo tak naprawdę w to miejsce sprowadziła nas ona – Vespa.
W każdym modelu, odmianie i kolorze! Nie trzeba więcej słów. To trzeba zobaczyć!
Z Nursji, miasteczka świętych Benedykta i Scholastyki, wyruszamy do Ascoli Piceno. I choć obie miejscowości są przepiękne, to jednak najbardziej zapada nam w pamięć krajobraz – Piano Grande w Monte Sibillini. Piękna dolina, bez drzew, z miasteczkiem Castelluccio na wzniesieniu. Tak, to w tych plenerach Zefirelli kręcił „Brata Słońce i siostrę Księżyc”. Na przełomie czerwca i lipca kwitną tu maki, zamieniając cała dolinę w wielki czerwony dywan. Choć przyjeżdżamy tu później, to i tak jesteśmy pod wrażeniem ogromu przestrzeni, majestatu gór, spokoju i ciszy. Po prostu piano grande.
Za oknem wciąż plucha. Ale choć nie przypomniałam sobie jeszcze wszystkich moich ukochanych miejsc w Italii, to po takiej dawce słońca jesienna zaduma szybko mnie nie dopadnie.
Jaka jest Twoja recepta na radzenie sobie z ponurymi stronami jesieni i zimy?