Improwizacja teatralna to symulator lotu helikopterem

Wyobraź sobie, że masz wykonać zadanie: musisz nauczyć się pilotować helikopter. Umiejętność jak każda inna – wystarczy poznać teorię i wylatać kilkaset godzin za sterami. Ale jest jedno utrudnienie: nie pomoże ci w tym żaden instruktor. Masz do dyspozycji tylko książki, samolot i symulator lotu helikopterem…

Przez chwilę przypomnij sobie, jak to było podczas kursu na prawo jazdy. Najpierw kilkanaście godzin szkolenia teoretycznego, kilka stron teorii z podręcznika i siadasz już za kółkiem. Ileż było stresu podczas pierwszych godzin jazdy! Trzeba pamiętać o zapięciu pasów, ustawieniu lusterek, wciśnięciu sprzęgła przy odpalaniu silnika, puszczeniu sprzęgła, zapaleniu świateł, rozejrzeniu się, sprzęgło, jedynka, sprzęgło, gaz i… zgasł.

A teraz przed tobą nauka pilotażu helikoptera. Teoria to banał – najpierw ją wkuwasz, potem powtarzasz odpowiednią ilość razy i już wszystko wiesz. Nadszedł czas na praktykę. Do czego wsiądziesz najpierw – do helikoptera czy do symulatora lotu? Zanim podejmiesz decyzję, zastanów się, co daje ta druga opcja? Przede wszystkim masz więcej „żyć”, możesz się pomylić więcej razy. W ogóle możesz popełniać błędy, bo za sterami prawdziwej maszyny nie miałbyś takiej możliwości.

No to co, zaczynamy?

Pierwsza próba. Siedzisz z podręcznikiem i przygotowujesz się do startu. Musisz: znaleźć i zapiąć pasy, znaleźć i sprawdzić parametry wskaźników kokpitu, uzyskać przez radio (które wcześniej też przecież musisz znaleźć) pozwolenie na start, znaleźć odpowiednie przyciski, odpalić silniki, znaleźć drążek (O rany! Są dwa!!!), odnaleźć się w nowej sytuacji, spróbować poderwać maszynę do lotu, a wtedy… helikopter unosi się 5 metrów nad ziemię. Potem 10, 15, 20 metrów i… gaśnie! Ale spokojnie, zero stresu. Masz przecież jeszcze kilkadziesiąt godzin ćwiczeń na symulatorze, a to dopiero pierwsza nieudana próba.

Zatem od początku: zapiąć pasy (już wiesz, gdzie je znaleźć), sprawdzić parametry (wiesz już, jak i gdzie), uzyskać przez radio (które przecież masz na głowie) pozwolenie na start, odpalić (znajomymi już) przyciskami silniki, złapać za drążki, jeszcze raz odnaleźć się w całej sytuacji i jeszcze raz poderwać maszynę do lotu. 5 metrów, 10 i… znowu silnik zgasł!

Tym razem lot z przygotowaniem trwał 45 minut. No dobra, jeszcze raz. Zapiąć pasy, sprawdzić parametry, uzyskać pozwolenie na start, odpalić silniki złapać za drążki, odnaleźć się w sytuacji, poderwać maszynę do lotu. 5 metrów, 10, 15, 20, 25 i… silnik zgasł. Czas: 42 minuty.

Więc jeszcze raz: pasy, parametry, pozwolenie, silniki, drążki, sytuacja, w górę, 5, 10, 20, 40 i…

Wyobraź sobie że przed tobą 125. godzina szkolenia i zarazem pierwsza godzina w prawdziwej maszynie. Wsiadasz do prawdziwego helikoptera, a po chwili orientujesz się, że pasy są zapięte, w głowie kiełkuje myśl, że parametry (wszystkie 17) są w normie i wiesz, że możesz startować, a silniki są już odpalone, drążki pewnie trzymasz w dłoniach. Minęło dopiero 70 sekund, a ty nawet nie zarejestrowałeś całego przygotowania do lotu, bo wszystkie przedstartowe czynności wykonałeś niemalże automatycznie. Wiesz, że możesz startować. Wystarczy się odnaleźć w sytuacji i w górę!

A gdzie podręcznik? Nie jest ci już potrzebny! Lot przebiega spokojnie i bez zakłóceń, choć stres jest ogromny, ale przecież doskonale wiesz, co robić. Wyuczone mechanizmy w bezstresowej nauce działają i bezpiecznie lądujesz.

Teraz zastanów się, co by było, gdybyś naukę pilotażu zaczął od prawdziwej maszyny? Oczywiście nauka trwałaby dużo krócej.

A teraz wyobraź sobie jeszcze jedną, już ostatnią sytuację. Przed tobą łatwe zadanie: musisz nauczyć się jakiejś bardzo ważnej dla ciebie umiejętności. Może to być np. komunikacja interpersonalna albo kreatywność, a może wystąpienia publiczne lub cokolwiek innego.

I znów masz dwie możliwości. Czy od razu wskoczysz na mównicę, przeprowadzisz sesję kreatywną lub przekonasz klienta do swojego produktu? Teorię przecież znasz, ale jeszcze nigdy nie wprowadziłeś jej w życie. I co teraz?

Głęboko wierzę, że każda umiejętność ma swój symulator lotu helikopterem. Według mnie jest to miejsce, gdzie możesz bez stresu popełniać błędy, próbować, umierać na kilka sposobów, sprawdzać, co działa, a co nie, wypracowywać nawyki.

Od blisko 11. lat trenuję umiejętności miękkie w moim symulatorze zwanym improwizacją teatralną. Tutaj wszystko jest możliwe- możesz być kimkolwiek chcesz w każdym miejscu i w każdej sytuacji. Możesz pomagać albo przeszkadzać, możesz budować albo niszczyć i na bieżąco widzieć efekty własnych działań. Tutaj możesz potykać się kilkanaście razy na minutę i – co najważniejsze – to nic nie będzie bolało. Nikt ciebie nie wyśmieje, nikt tobie naprawdę nie odmówi, a twój głupi pomysł na niczym nie zaważy. Zachęcające, prawda?

Podczas improwizacji ważniejsze jest działanie i trening niż stawanie na podium. Gorąco zachęcam, jeżeli chcesz się czegoś nauczyć, znajdź swój własny symulator lotu helikopterem, swoją siłownię, salę gimnastyczną, salę prób, swoją aplikację na telefon, książkę ćwiczeń, instrument, złap za drążek i… rozbijaj się do woli, a potem leć!

Treści programowe szkolenia z improwizacji teatralnej znajdziesz tu.